Thursday, June 14, 2007

to jest jakaś paranoja

od kilku dni są w sprzedaży bilety lotnicze z londka do gdańska na boże narodzenie i sylwestra 2007/2008. bilet powrotny w tej chwili kosztuje 290 funtów w obie strony od osoby. rozważamy przerzucenie się na autokar (o ile bilety jeszcze w ogóle są), albo kupno samochodu.

Friday, June 08, 2007

cykle natury

aktualna pora roku sprzyja częstszym kontaktom z przyrodą, takich nawet mimochodem. nasze udomowione umysły mogą się trochę zrelaksować w otoczeniu pięknych roślin i zwierząt. takie mniej więcej motywy kierowały mną dziś rano, gdy postanowiłam zjeść śniadanie w przydomowym ogródku, podziwiając obfitość róż, wiewiórek i kto wie jeszcze czego. sielanka została jednak brutalnie przerwana już w trakcie jedzenia pierwszej kanapki, gdy z dachu nagle zleciał wyrośnięty pisklak (niewykluczone, że był to tuptak, wtajemniczeni wiedzą o co chodzi) i widowiskowo zdechł u moich stóp. niesamowite było to, że w dosłownie 5 minut później oblazła go grupa mrówek, zastanawiając się najwyraźniej, jak spożytkować taka 'mannę z nieba'. moja pośniadaniowa sjesta została przeznaczona na zakopanie go w ogródku i otrząśnięcie się z szoku wywołanego ta nagłą manifestacją kruchości życia. teraz trzeba by jakoś dobrze wykorzystać resztę dnia.

Wednesday, June 06, 2007

umbrella vending machine


mieszkam tu juz ponad trzy lata, a nie zauważyłam tego wynalazku. automat do parasoli. znajduje się w pobliżu piccadilly circus. jak znalazł na angielską pogodę i cena przystępna.

Tuesday, June 05, 2007

wakacje spadły na mnie jak grom z jasnego nieba


wczoraj był dziwny dzień. przez pół nocy i cały poniedziałkowy ranek kończyłam pisać mój esej do szkoły (na temat polityki jednej z tutejszych tanich sieci odzieżowych), a oddanie go zakończyło 8 tygodni, w ciągu których nie miałam czasu dosłownie na nic. pełna motywacji do zwiększenia mojej częstotliwości pojawiania się w pracy (i co istotne, zarobienia jakiejś sensowniejszej niż dotychczas kasy) zadzwoniłam do mojej szefowej-krawcowej. okazało sie, że właśnie wypróbowuje dodatkową osobę do szycia i mam przyjść za dwa dni. co za ironia losu, w momencie kiedy ja mam wreszcie możliwość przejść na trzy miesiące na cały etat pojawia sie ktoś równie na to chętny. z lekka niepokój mnie złapał, bo znając życie, będzie to znaczyło mniej dni pracy dla mnie. mądra dziewczyno, powiedziałam uspokajająco sama do siebie, jak to dobrze, że jednak nie zrezygnowałaś z pracy na camden w soboty. w dwie godziny później zadzwonił do mnie mój camdenowski szef i powiedział, że likwidują sklep, w którym pracowałam i mnie już nie potrzebują.
kopara mi opadła i nie może się podnieść, że taki zbieg okoliczności i to właśnie w nieoficjalny pierwszy dzień wakacji. zastanawiam się nawet, czy to aby nie była tylko halucynacja słuchowa, spowodowana niedoborem snu i nadmiarem lektury o niecnych korporacyjnych praktykach, i że jednak będę miała z czego żyć.

co robi człowiek, który bez żadnego przygotowania staje oko w oko z wolnym czasem? spontanicznie wybiera sie na koncert zespołu archive w klubie dingwalls na camden. znam ten zespół głównie z melancholijnych piosenek z końca lat 90-tych, ale to co zobaczyłam na początku koncertu nie było wcale melancholijne. zblazowany młodzian z tępym wyrazem twarzy fałszował do mikrofonu, do żwawych dźwięków muzyki. nie mogłam skumać, dlaczego archive ma takiego drewnianego wokalistę, i w dodatku ubiera go w tak kiepsko skrojoną marynarę (czarne garnitury stanowiły imidż całego zespołu). po dwóch piosenkach okazało się, że nie był to tak naprawdę wokalista, tylko gitarzysta, a gitarzysta wcale nie był gitarzystą, tylko wokalistą. ten właściwy wokalista umiał porządnie śpiewać, i spełniał inne warunki leadera brytyjskiego zespołu rockowego: był przystojny, niedożywiony, poruszał się jakby miał konwulsje i paraliż na raz, wpatrywał się w dal obłąkanymi oczyma spod grzywy niezbyt czystych włosów, a spiewał tak rozdzierająco jakby własnie opuściła go największa i jedyna miłość jego życia i on nie mógł teraz znieść tęsknoty, a jednocześnie tak naprawdę to chciał być zupełnie sam. to był piękny koncert, i piszę to bez ironii. a na koniec dosłownie wpadł mi w ręce ręcznik rzucony ze sceny przez jednego z muzyków (to właśnie on widnieje na zdjęciu zdobiącym ten wpis). i teraz mam prawdziwy dylemat - wyprać i używać, czy wstawić do gablotki?...

Monday, June 04, 2007

na wypadek gdyby ktoś miał kompleksy na temat stanu polskich dworców



dla uściślenia, to są stacje w centrum miasta.

Saturday, June 02, 2007

czy to krajobraz po zamachu terrorystycznym?...

...nie, to jeden z tanich sklepów odzieżowych chwilę po zamknięciu.





ps. a tak poza tym to przed chwilą usłyszałam od ogrodu piski i szamotanie. wyjrzałam i zobaczyłam trzy małe lisy baraszkujące na naszym trawniku. określenie 'miejska dżungla' nabiera dla mnie nowego znaczenia.

Friday, June 01, 2007

najnowszy krzyk mody w londynie

srebrne duże serca na łańcuchu, im większe tym lepsze. nosi je każda szanująca się modna kobieta w londynie, koniecznie do bluzeczki z podwyższonym stanem i do zwężających się dżinsów (skinny leg jeans):



piękne plastikowe sandałki w żarówiastych kolorach, takie jak nam mamy kupowały na początku lat 90-tych, tym razem w popularnych sklepach obuwniczych na oxford street:



potencjalny fashion disaster tego lata - bluzeczka bez talii i szorty. na wystawach wielu sklepów i na niektórych klientkach owych sklepów:


na koniec wiecznie modny klasyk - skinny leg jeans i legginsy: