Saturday, May 19, 2007

waldemar from mozambia

jestem człowiekiem miastowym i nigdy nie miałam bliższej styczności z polską ludnością wiejską (może nie licząc kupowania piwa w sasińskim 'bananie';) ). dziś jednak uświadomiłam sobie, że londyn jest nie tyle nowym polskim miastem, co nową polską wsią. a ściślej mówiąc jest nowoczesną metropolią przyciągającą gości z całego świata, otoczoną niezliczoną masą prowizorycznych polskich wiosek. przedstawicieli tejże społeczności spotkałam przed chwilą w metrze i nazwałam pieszczotliwie waldemarem i zenonem. pan zenon to wąsacz około 50tki, popijający nieco ukradkiem piwo z puszki (dodam, że jest to czynność legalna w miejscach publicznych w anglii), pan waldemar miał około 30stki, a jego twarz nie wyróżniała się niczym szczególnym oprócz braku górnej jedynki. ubrani byli w stroje charakterystyczne dla bazarków z wyrobami wietnamskimi, byli głośni i towarzyscy. dołączyli się do rozmowy jakichś dwóch grupek turystów, a że nie znali angielskiego to wyręczali się gestykulacją i promiennymi uśmiechami. kiedy grupka turystów stopniała do dwóch młodych dziewcząt najwyraźniej poczuli swoje szanse: - a która ci się podoba? - ta z lewej. - tyyy, ale obrączkę ma, mężatka. sory, man? - sory, eee... (gestykulacja pana waldka wystraszyła dziewczęta, bo umilkły) - where from? italia? (dopomógł pan zenek) - africa - padła odpowiedź - africa, he he - roześmiał się na cały wagon pan waldek (bo dziewczęta wyraźnie białoskóre były) i długo nie mógł się uspokoić - me mozambia, he he!! dziewczęta wysiadły. - ty, ale dupę ma! - zajebistą!!! po czym zaczęli ustalać organizację przeprowadzki pana zenona (że nie będzie przy tym picia, tylko szybko wszystko przeniosą), poklęli na jego żonę (że lepiej jedzenie wyrzucić do śmietnika niż zostawić jej w lodówce) i zapewniać się o wzajemnej największej przyjaźni. wtedy dojechaliśmy do willesden green, ja wysiadłam, a panowie pojechali dalej, w otchłań trzeciej strefy, za którą już chyba są tylko dzikie pola.

poniższe zdjęcie dedykuję panom zenkowi i waldkowi. na pewno by się zainteresowali tą promocją, a przynajmniej zrozumieliby o co w niej chodzi. taka zapewne była intencja stojąca za tym hasłem w ciekawym zlepku językowym.

właśnie zdałam sobie sprawę, ze słowo 'polska' to wcale nie musi być trochę bez sensu użyte tłumaczenie "poland', ale "polish" np. wzięte z opakowania 'polish sausage' czyli 'polska kiełbasa'..;) autor jednak nie taki głupi jak myślałam.


a poza tym to wczoraj piliśmy ze skądinąd znanym wielu z was olkiem n. piwo w miłym pubie przy charing cross road. kto następny?

1 Comments:

Anonymous Anonymous said...

i oczywiście panowie byli święcie przekonani, że nikt w tym metrze nie rozumie po polsku... to są bardzo ciekawe sprawy, rzeczywiście mam wrażenie, że niektórzy są kompletnie zaimpregnowani na zmianę kulturowa i choćby ze 100 lat żyli w nowym środowisku to nijak nie zaadoptują jego wzorców. może to i dobrze, może to nam gwarantuje różnorodność kulturową w zglobalizowanym świecie, no ale są też liczne minusy;)

11:21 pm  

Post a Comment

<< Home